Zatrzasnęłam za nami
drzwi. Mały Jose śmiał się i podskakiwał, łapiąc za moją dłoń
i po chwili ją puszczając. Odbiegał kilka kroków i wracał,
ponownie wkładając swoją małą rączkę w moją nieco większą.
Patrząc na niego, wszelkie smutki odchodziły w niepamięć. Jose
był uroczy i słodki, a ja uwielbiałam się z nim bawić.
Szliśmy chodnikiem, wesoło
kołysząc splecionymi ze sobą dłońmi i podśpiewując piosenki.
Ciągnęłam za sobą sanki, które gładko sunęły po śniegu.
Uwielbiałam przedświąteczny czas — bieganie po mieście w
poszukiwaniu odpowiednich prezentów, strojenie choinki, pomaganie w
kuchni i dotrzymywanie czasu małemu Jose.
— Paula, Paula, Paula? —
Chłopiec pociągnął moją rękę w dół, jednocześnie patrząc w
górę.
— Co jest, Jose? —
Zaśmiałam się lekko.
— Myślisz, że ktoś
jeszcze przyjdzie na górkę? — zapytał z nadzieją. — Bo
wiesz... lubię się z tobą bawić, ale wczoraj było nudno —
wyznał z powagą.
— Nudno? — Zdziwiłam
się. — Wróciliśmy do domu tacy mokrzy, że mama nie chciała nas
wpuścić nawet do korytarza!
— Bo ciocia jest
przewrażliwiona na punkcie czystości. — Przewrócił oczami.
Jak na ośmiolatka był
naprawdę inteligentnym dzieciakiem.
— No dobra, masz rację.
Ale serio jestem nudna? — Spojrzałam na Jose krzywo, a on jedynie
zaśmiał się i wystawił mi język. — Uważaj, żeby ci nie
zamarzł — mruknęłam pod nosem, ciesząc się, że mały tego nie
usłyszał.
Skręciliśmy w kolejną
ulicę, gdzie chodnik niestety był bardziej śliski. Zwolniłam
kroku, błagając Boga w myślach, aby nie pozwolił mi się
poślizgnąć i upaść, ale najwyraźniej nie wysłuchał moich
modłów. Zamiast tego, uprzykrzył mi życie jeszcze bardziej.
Zanim poczułam, że upadam,
do moich uszu doleciał świst, aby już po chwili duża, śnieżna
kulka, trafiła mnie w sam środek czoła. Machałam wściekle
rękami, próbując złapać równowagę, ale na nic się to nie
zdało. Wylądowałam tyłkiem w śniegu.
— Paula! — Jose krzyknął
przerażony, ale już po chwili zaczął się śmiać. — Duchy!
Duchy rzucają śnieżkami, taaak! — Ucieszył się i zaczął
podskakiwać, a ja dziwiłam się, jakim cudem jeszcze nie wywrócił
się na tym zdradzieckim lodzie.
— Boże, przepraszam! –
Cała ta sytuacja wydarzyła się tak szybko, że nie zauważyłam,
że w naszą stronę biegł jakiś chłopak. Zobaczyłam go dopiero
wtedy, gdy stanął obok nas i zaczął przepraszać. — Ja naprawdę
nie… Ugh. Ja po postu siedziałem na werandzie i cholernie się
nudząc, rzucałem śnieżkami w drzewo i tak jakoś… Napatoczyłaś
się, huh. — Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, a ja mimo
tego, że było mi cholernie zimno w tym śniegu, westchnęłam w
duchu, bo miał piękne oczy. Pomieszanie zielonego z piwnym. Idealna
mieszanka, którą uwielbiałam.
Spod czarnej czapki
wystawały małe blond loczki. Niebieska sportowa kurtka na pewno
była ciepła. Wyciągnął w moją stronę dłoń, okrytą czarną
rękawiczką. Uścisnęłam ją i chłopak pomógł mi wstać. Był
wyższy ode mnie.
— Ja naprawdę przepraszam
— mówił wciąż skruszony. — Mogę ci to jakoś wynagrodzić?
— Możesz iść z nami na
górkę, bo z Paulą jest nudno. — Mały Jose podjął decyzję za
mnie, zanim zdążyłam wydusić z siebie chociaż jedno słowo.
Złapał chłopaka za rękę i zadarł do góry głowę. — To jak,
idziesz na to? Wtedy już nie będzie cholernie nudno.
— Jose! Nie mów tak! —
Spojrzałam na małego przerażona. Jeśli ciocia się dowie, że jej
syn zaczął przeze mnie używać takich słów, wścieknie się.
— No co? — Wzruszył
ramionami. — On może, to i ja chcę. Dobra, duży, idziesz z nami?
— Duży? — Blondyn
zaśmiał się i poprawił czapkę. — No dobra, mały,
jeśli tylko twoja siostra nie ma nic przeciwko? — Spojrzał na
mnie, czekając na odpowiedź.
— Jeśli chcesz, ale
uprzedzam, że Jose jest niemożliwy — zachichotałam, gdy chłopiec
tupnął nogą.
— Wcale, że nie!
— I do tego maruda —
dodałam. — A ja jestem Paula. — Wyciągnęłam do niego dłoń,
którą uścisnął.
— Ashton. Miło mi. —
Posłał mi uśmiech, a moje kolana zmiękły. Nie dość, że ma
cudowne czy, to jeszcze ten uśmiech.
— Poflirtujecie sobie
kiedy indziej, teraz idziemy na górkę! — krzyknął Jose, który
nie bardzo lubił, gdy uwaga wszystkich skupiała się na kimś
innym, niż on.
— Jasne, mały. Wskakuj na
sanki, pociągnę cię — zaproponował Ashton, a ja uśmiechnęłam
się do niego lekko. Chłopiec nie raz mnie prosił, abym go wiozła
na sankach, ale był dla mnie zbyt ciężki i nie dawałam rady.
Przyjemnie więc było widzieć roześmianą twarzyczkę chłopca,
który z wielkim entuzjazmem usiadł na drewniane sanki i złapał
się ich mocno.
— Będzie szybko? —
spytał z nadzieją.
— Nie wiem, czy twoja
siostra da radę za nami nadążyć. Wiesz, to w końcu baba.
— Drugie zdanie wypowiedział scenicznym szeptem, jednocześnie
puszczając mi oczko. Zaśmiał się, a ja musiałam przyznać, że
mimo iż mnie poniekąd i jedynie w żartach obraził, zwróciłam
uwagę tylko na jego cudowny śmiech. — Poza tym jest ślisko.
— Cholernie ślisko. —
Potwierdził Jose, kiwając głową z powagą na tyle, na ile poważne
może być ośmioletnie dziecko.
— Dzięki, wiesz? —
Syknęłam do Ashtona. — Żadna ze mnie typowa baba
— pryknęłam pod nosem, rozśmieszając go. — I do tego uczysz
mojego kuzyna brzydkich słów — jęknęłam. — Ciocia mnie
zabije.
— Więc to nie jest twój
brat? — Ashton spojrzał na mnie kątem oka, łapiąc mocno sznurek
szanek i w końcu ruszając.
— Nie.
Spojrzałam przez ramię na
Jose, który wyszczerzył ząbki w przeogromnym uśmiechu,
skierowanym w moją stronę.
— Ale cholernie super! —
krzyknął, a ja fuknęłam oburzona.
— Widzisz, czego uczysz
małe dzieci!? Teraz będzie to powtarzał! Jose, nie możesz tak
mówić, to bardzo brzydko!
— Wyluzuj, mała. Jak
wróci do domu, to więcej nie użyje tego słowa, prawda, mały? —
Zerknął przez ramię, a Jose pokiwał niechętnie głową.
Najwyraźniej bardzo spodobało mu się to słowo.
*
— Coś ci słabo idzie. —
Ashton nabijał się ze mnie, idąc kilka kroków przede mną. — No
dalej, nie wiesz, jak się wspina na górki? — Kpił dalej.
— Spadaj!
Miałam dość. Gdy tylko
spadł śnieg, codziennie wychodziłam z Jose na sanki, ale nigdy nie
musiałam wchodzić na górę. Jedynie stałam na dole, tupiąc
nogami, aby nie było mi zimno. Nie wiedziałam więc, jakim cudem
temu chłopakowi, którego poznałam zaledwie kilkanaście minut
temu, udało się mnie namówić, abym weszła z nimi na górę. Jose
bardzo go polubił, a teraz już był na szczycie górki, czekając
na nas.
— Jesteś stąd? —
zapytał zwalniając, abym mogła go dogonić.
— Tak, a ty chyba nie?
— Nie. Mieszkam w Sydney,
teraz przyjechałem jedynie do wujka. — Wzruszył ramionami. —
Moi rodzice zostali w Australii, a mnie przywieźli tutaj i od trzech
dni miałem tylko jedną rozrywkę.
— Rzucanie w przechodniów
śnieżkami? — prychnęłam.
Zaśmiał się i widząc, że
już ledwo idę, złapał mnie za rękę, przyciągając do siebie, a
następnie, nim zdążyłam zaprotestować, wziął mnie na ręce i
zaczął iść szybko w górę.
— Co ty robisz!? Spadniemy
oboje! — Panikowałam, a on jedynie zaśmiał się.
— Nie spadniemy. I nie,
nie rzucałem w przechodniów. Polowałem na gałęzie drzew, ale
dzisiaj szczęśliwie udało mi się upolować piękną dziewczynę,
która stłukła sobie piękny tyłeczek, wywracając się przeze
mnie na lodzie — powiedział bez owijania w bawełnę i zaśmiał
się, prawdopodobnie z mojej miny. — No wiesz — pochylił się,
aby móc mówić mi do ucha — jeśli chcesz, mogę ci go wymasować.
— Zboczeniec —
prychnęłam i natychmiast zaczęłam wyrywać się z niego objęć,
przez co zachwialiśmy się oboje.
— Jezu, przestań się
szarpać, bo spadniemy — rzucił nieco zdziwiony moim nagłym
zachowaniem.
Mimo to, szarpnęłam się
po raz ostatni i to właśnie ten ruch sprawił, że zachwialiśmy
się naprawdę mocno, a Ashton przechylił się do przodu. Nie minęła
nawet sekunda, gdy znaleźliśmy się na śniegu.
Ja na dole, on na mnie.
— Och, no dobra. Skoro
chciałaś masaż całego ciała, wystarczyło powiedzieć —
mruknął rozbawiony, a ja fuknęłam cicho i łapiąc trochę śniegu
w dłoń, cisnęłam nim chłopakowi w twarz. — O nie… Powiedz,
że mi się wydawało i wcale nie rzuciłaś we mnie śniegiem? —
spytał groźnie, ale w jego oczach skrzyły się iskierki.
— Ja? Skądże. —
Zachichotałam cicho.
— Ale to i tak nie zmieni
tego, że za chwilę sturlamy się oboje na
sam dół
tej górki
— powiedział wolno, z twarzą zbliżoną do mojej.
— J-jak to? Przecież nie
weszliśmy na samą górę…
— Nie, zbrakło nam może
dwóch metrów. — Zaśmiał się. — Radzę zamknąć usta —
rzucił i nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, owinął
ramiona ciasno wokół mnie i zrobić coś, przez co zaczęliśmy
zjeżdżać w dół.
Pisnęłam głośno, gdy
zaczęliśmy się turlać. Z każdą chwilą z coraz większą
prędkością. Gdyby nie to, że się bałam, że coś sobie zrobimy,
już układałabym w głowie plan, jak go zabić, albo chociażby
torturować.
Moje męczarnie skończyły
się szybko, bo już po chwili leżeliśmy bez ruchu, w sporej
zaspie. Po raz drugi leżał na mnie. Wtedy zdałam sobie sprawę z
tego, jak blisko mnie jest. Nasze nosy niemalże się stykały.
Ashton patrzył mi prosto w oczy. Jego zimny oddech owiewał moją
twarz. Czułam dziwne przyciąganie i nie mogłam oderwać oczu od
jego twarzy.
Dłońmi poprawił swoją
czarną czapkę, a następnie odgarnął moje włosy. Nie cierpiałam
czapek i nigdy ich nie nosiłam. Oblizał usta, a mój wzrok od razu
na nie powędrował.
— Zimno ci? — szepnął.
— Trochę —
odpowiedziałam, również szeptem.
— Więc trochę cię
ogrzeję…
Jego wargi złączyły się
z moimi, a ja jakby odetchnęłam z ulgą. Podświadomie czekałam na
tem moment. Jego usta były delikatne, czułe i takie słodkie. Byłam
pewna, że zanim rzucił we mnie śnieżką, jadł czekoladę. Tak,
to zdecydowanie była czekolada.
— O cholera, całujecie
się! — Jose pojawił się nad nami w najgorszym momencie, jaki
mogłam sobie wyobrazić.
— Cholera, mały! —
krzyknął Ashton, odsuwając się ode mnie i siadając. —
Przerwałeś w
takim momencie!
I nie mów cholera!
Jose jedynie fuknął i
schylił się, biorąc w garść śnieg i szybko formując go w coś
na kształt kulki. Ashton dokładnie zrozumiał jego zamiary i wziął
więcej śniegu. Ulepił z niego kulkę, która trafiła Jose w
czoło, tak samo, jak wtedy mnie.
I tak rozpętała się
zimowa wojna. A ja bawiłam się jak jeszcze nigdy. I w pewnym
momencie, Ashton nachylił się do mnie i muskając ustami moje ucho,
powiedział:
— Tak naprawdę, to
specjalnie rzuciłem tą śnieżką, ale nie sądziłem, że się
wywrócisz.
A potem odbiegł, aby znów
zaatakować Jose śniegiem. Zaśmiałam się.
Spryciarz.
Nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że zostanę poderwana przez
chłopaka na
śnieżkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz