Etykiety

Archiwum

Statystka

ho ho ho

Magia słów to zbiór świątecznych opowiadań. Święta to magiczny czas, do którego ostatnimi czasy trzeba się nieco "nastroić".
Wesołych Świąt!

[nagłówek od Tiny Fox | szablon od Agaty | spisfanfiction.blogspot.com]
18 gru 2016
Autor:

[winter story. podryw na śnieżkę]



Zatrzasnęłam za nami drzwi. Mały Jose śmiał się i podskakiwał, łapiąc za moją dłoń i po chwili ją puszczając. Odbiegał kilka kroków i wracał, ponownie wkładając swoją małą rączkę w moją nieco większą. Patrząc na niego, wszelkie smutki odchodziły w niepamięć. Jose był uroczy i słodki, a ja uwielbiałam się z nim bawić.
Szliśmy chodnikiem, wesoło kołysząc splecionymi ze sobą dłońmi i podśpiewując piosenki. Ciągnęłam za sobą sanki, które gładko sunęły po śniegu. Uwielbiałam przedświąteczny czas — bieganie po mieście w poszukiwaniu odpowiednich prezentów, strojenie choinki, pomaganie w kuchni i dotrzymywanie czasu małemu Jose.
— Paula, Paula, Paula? — Chłopiec pociągnął moją rękę w dół, jednocześnie patrząc w górę.
— Co jest, Jose? — Zaśmiałam się lekko.
— Myślisz, że ktoś jeszcze przyjdzie na górkę? — zapytał z nadzieją. — Bo wiesz... lubię się z tobą bawić, ale wczoraj było nudno — wyznał z powagą.
— Nudno? — Zdziwiłam się. — Wróciliśmy do domu tacy mokrzy, że mama nie chciała nas wpuścić nawet do korytarza!
— Bo ciocia jest przewrażliwiona na punkcie czystości. — Przewrócił oczami.
Jak na ośmiolatka był naprawdę inteligentnym dzieciakiem.
— No dobra, masz rację. Ale serio jestem nudna? — Spojrzałam na Jose krzywo, a on jedynie zaśmiał się i wystawił mi język. — Uważaj, żeby ci nie zamarzł — mruknęłam pod nosem, ciesząc się, że mały tego nie usłyszał.
Skręciliśmy w kolejną ulicę, gdzie chodnik niestety był bardziej śliski. Zwolniłam kroku, błagając Boga w myślach, aby nie pozwolił mi się poślizgnąć i upaść, ale najwyraźniej nie wysłuchał moich modłów. Zamiast tego, uprzykrzył mi życie jeszcze bardziej.
Zanim poczułam, że upadam, do moich uszu doleciał świst, aby już po chwili duża, śnieżna kulka, trafiła mnie w sam środek czoła. Machałam wściekle rękami, próbując złapać równowagę, ale na nic się to nie zdało. Wylądowałam tyłkiem w śniegu.
— Paula! — Jose krzyknął przerażony, ale już po chwili zaczął się śmiać. — Duchy! Duchy rzucają śnieżkami, taaak! — Ucieszył się i zaczął podskakiwać, a ja dziwiłam się, jakim cudem jeszcze nie wywrócił się na tym zdradzieckim lodzie.
— Boże, przepraszam! – Cała ta sytuacja wydarzyła się tak szybko, że nie zauważyłam, że w naszą stronę biegł jakiś chłopak. Zobaczyłam go dopiero wtedy, gdy stanął obok nas i zaczął przepraszać. — Ja naprawdę nie… Ugh. Ja po postu siedziałem na werandzie i cholernie się nudząc, rzucałem śnieżkami w drzewo i tak jakoś… Napatoczyłaś się, huh. — Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, a ja mimo tego, że było mi cholernie zimno w tym śniegu, westchnęłam w duchu, bo miał piękne oczy. Pomieszanie zielonego z piwnym. Idealna mieszanka, którą uwielbiałam.
Spod czarnej czapki wystawały małe blond loczki. Niebieska sportowa kurtka na pewno była ciepła. Wyciągnął w moją stronę dłoń, okrytą czarną rękawiczką. Uścisnęłam ją i chłopak pomógł mi wstać. Był wyższy ode mnie.
— Ja naprawdę przepraszam — mówił wciąż skruszony. — Mogę ci to jakoś wynagrodzić?
— Możesz iść z nami na górkę, bo z Paulą jest nudno. — Mały Jose podjął decyzję za mnie, zanim zdążyłam wydusić z siebie chociaż jedno słowo. Złapał chłopaka za rękę i zadarł do góry głowę. — To jak, idziesz na to? Wtedy już nie będzie cholernie nudno.
— Jose! Nie mów tak! — Spojrzałam na małego przerażona. Jeśli ciocia się dowie, że jej syn zaczął przeze mnie używać takich słów, wścieknie się.
— No co? — Wzruszył ramionami. — On może, to i ja chcę. Dobra, duży, idziesz z nami?
— Duży? — Blondyn zaśmiał się i poprawił czapkę. — No dobra, mały, jeśli tylko twoja siostra nie ma nic przeciwko? — Spojrzał na mnie, czekając na odpowiedź.
— Jeśli chcesz, ale uprzedzam, że Jose jest niemożliwy — zachichotałam, gdy chłopiec tupnął nogą.
— Wcale, że nie!
— I do tego maruda — dodałam. — A ja jestem Paula. — Wyciągnęłam do niego dłoń, którą uścisnął.
— Ashton. Miło mi. — Posłał mi uśmiech, a moje kolana zmiękły. Nie dość, że ma cudowne czy, to jeszcze ten uśmiech.
— Poflirtujecie sobie kiedy indziej, teraz idziemy na górkę! — krzyknął Jose, który nie bardzo lubił, gdy uwaga wszystkich skupiała się na kimś innym, niż on.
— Jasne, mały. Wskakuj na sanki, pociągnę cię — zaproponował Ashton, a ja uśmiechnęłam się do niego lekko. Chłopiec nie raz mnie prosił, abym go wiozła na sankach, ale był dla mnie zbyt ciężki i nie dawałam rady. Przyjemnie więc było widzieć roześmianą twarzyczkę chłopca, który z wielkim entuzjazmem usiadł na drewniane sanki i złapał się ich mocno.
— Będzie szybko? — spytał z nadzieją.
— Nie wiem, czy twoja siostra da radę za nami nadążyć. Wiesz, to w końcu baba. — Drugie zdanie wypowiedział scenicznym szeptem, jednocześnie puszczając mi oczko. Zaśmiał się, a ja musiałam przyznać, że mimo iż mnie poniekąd i jedynie w żartach obraził, zwróciłam uwagę tylko na jego cudowny śmiech. — Poza tym jest ślisko.
— Cholernie ślisko. — Potwierdził Jose, kiwając głową z powagą na tyle, na ile poważne może być ośmioletnie dziecko.
— Dzięki, wiesz? — Syknęłam do Ashtona. — Żadna ze mnie typowa baba — pryknęłam pod nosem, rozśmieszając go. — I do tego uczysz mojego kuzyna brzydkich słów — jęknęłam. — Ciocia mnie zabije.
— Więc to nie jest twój brat? — Ashton spojrzał na mnie kątem oka, łapiąc mocno sznurek szanek i w końcu ruszając.
— Nie.
Spojrzałam przez ramię na Jose, który wyszczerzył ząbki w przeogromnym uśmiechu, skierowanym w moją stronę.
— Ale cholernie super! — krzyknął, a ja fuknęłam oburzona.
— Widzisz, czego uczysz małe dzieci!? Teraz będzie to powtarzał! Jose, nie możesz tak mówić, to bardzo brzydko!
— Wyluzuj, mała. Jak wróci do domu, to więcej nie użyje tego słowa, prawda, mały? — Zerknął przez ramię, a Jose pokiwał niechętnie głową. Najwyraźniej bardzo spodobało mu się to słowo.

*

— Coś ci słabo idzie. — Ashton nabijał się ze mnie, idąc kilka kroków przede mną. — No dalej, nie wiesz, jak się wspina na górki? — Kpił dalej.
— Spadaj!
Miałam dość. Gdy tylko spadł śnieg, codziennie wychodziłam z Jose na sanki, ale nigdy nie musiałam wchodzić na górę. Jedynie stałam na dole, tupiąc nogami, aby nie było mi zimno. Nie wiedziałam więc, jakim cudem temu chłopakowi, którego poznałam zaledwie kilkanaście minut temu, udało się mnie namówić, abym weszła z nimi na górę. Jose bardzo go polubił, a teraz już był na szczycie górki, czekając na nas.
— Jesteś stąd? — zapytał zwalniając, abym mogła go dogonić.
— Tak, a ty chyba nie?
— Nie. Mieszkam w Sydney, teraz przyjechałem jedynie do wujka. — Wzruszył ramionami. — Moi rodzice zostali w Australii, a mnie przywieźli tutaj i od trzech dni miałem tylko jedną rozrywkę.
— Rzucanie w przechodniów śnieżkami? — prychnęłam.
Zaśmiał się i widząc, że już ledwo idę, złapał mnie za rękę, przyciągając do siebie, a następnie, nim zdążyłam zaprotestować, wziął mnie na ręce i zaczął iść szybko w górę.
— Co ty robisz!? Spadniemy oboje! — Panikowałam, a on jedynie zaśmiał się.
— Nie spadniemy. I nie, nie rzucałem w przechodniów. Polowałem na gałęzie drzew, ale dzisiaj szczęśliwie udało mi się upolować piękną dziewczynę, która stłukła sobie piękny tyłeczek, wywracając się przeze mnie na lodzie — powiedział bez owijania w bawełnę i zaśmiał się, prawdopodobnie z mojej miny. — No wiesz — pochylił się, aby móc mówić mi do ucha — jeśli chcesz, mogę ci go wymasować.
— Zboczeniec — prychnęłam i natychmiast zaczęłam wyrywać się z niego objęć, przez co zachwialiśmy się oboje.
— Jezu, przestań się szarpać, bo spadniemy — rzucił nieco zdziwiony moim nagłym zachowaniem.
Mimo to, szarpnęłam się po raz ostatni i to właśnie ten ruch sprawił, że zachwialiśmy się naprawdę mocno, a Ashton przechylił się do przodu. Nie minęła nawet sekunda, gdy znaleźliśmy się na śniegu.
Ja na dole, on na mnie.
— Och, no dobra. Skoro chciałaś masaż całego ciała, wystarczyło powiedzieć — mruknął rozbawiony, a ja fuknęłam cicho i łapiąc trochę śniegu w dłoń, cisnęłam nim chłopakowi w twarz. — O nie… Powiedz, że mi się wydawało i wcale nie rzuciłaś we mnie śniegiem? — spytał groźnie, ale w jego oczach skrzyły się iskierki.
— Ja? Skądże. — Zachichotałam cicho.
— Ale to i tak nie zmieni tego, że za chwilę sturlamy się oboje na sam dół tej górki — powiedział wolno, z twarzą zbliżoną do mojej.
— J-jak to? Przecież nie weszliśmy na samą górę…
— Nie, zbrakło nam może dwóch metrów. — Zaśmiał się. — Radzę zamknąć usta — rzucił i nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, owinął ramiona ciasno wokół mnie i zrobić coś, przez co zaczęliśmy zjeżdżać w dół.
Pisnęłam głośno, gdy zaczęliśmy się turlać. Z każdą chwilą z coraz większą prędkością. Gdyby nie to, że się bałam, że coś sobie zrobimy, już układałabym w głowie plan, jak go zabić, albo chociażby torturować.
Moje męczarnie skończyły się szybko, bo już po chwili leżeliśmy bez ruchu, w sporej zaspie. Po raz drugi leżał na mnie. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak blisko mnie jest. Nasze nosy niemalże się stykały. Ashton patrzył mi prosto w oczy. Jego zimny oddech owiewał moją twarz. Czułam dziwne przyciąganie i nie mogłam oderwać oczu od jego twarzy.
Dłońmi poprawił swoją czarną czapkę, a następnie odgarnął moje włosy. Nie cierpiałam czapek i nigdy ich nie nosiłam. Oblizał usta, a mój wzrok od razu na nie powędrował.
— Zimno ci? — szepnął.
— Trochę — odpowiedziałam, również szeptem.
— Więc trochę cię ogrzeję…
Jego wargi złączyły się z moimi, a ja jakby odetchnęłam z ulgą. Podświadomie czekałam na tem moment. Jego usta były delikatne, czułe i takie słodkie. Byłam pewna, że zanim rzucił we mnie śnieżką, jadł czekoladę. Tak, to zdecydowanie była czekolada.
— O cholera, całujecie się! — Jose pojawił się nad nami w najgorszym momencie, jaki mogłam sobie wyobrazić.
— Cholera, mały! — krzyknął Ashton, odsuwając się ode mnie i siadając. — Przerwałeś w takim momencie! I nie mów cholera!
Jose jedynie fuknął i schylił się, biorąc w garść śnieg i szybko formując go w coś na kształt kulki. Ashton dokładnie zrozumiał jego zamiary i wziął więcej śniegu. Ulepił z niego kulkę, która trafiła Jose w czoło, tak samo, jak wtedy mnie.
I tak rozpętała się zimowa wojna. A ja bawiłam się jak jeszcze nigdy. I w pewnym momencie, Ashton nachylił się do mnie i muskając ustami moje ucho, powiedział:
— Tak naprawdę, to specjalnie rzuciłem tą śnieżką, ale nie sądziłem, że się wywrócisz.
A potem odbiegł, aby znów zaatakować Jose śniegiem. Zaśmiałam się.
Spryciarz. Nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że zostanę poderwana przez chłopaka na śnieżkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Design by Agata for WS. Scroller, pattern.