Pierwszy raz, gdy go
spotkałam, wracałam od weterynarza, gdzie dowiedziałam się, że
nie da się uratować mojego kociaka, który miał dopiero trzy
miesiące i był słodką, małą, szarą i puszystą kuleczką,
którą uwielbiałam przytulać.
Za drugim razem
wpadłam na niego przy wyjściu z metra, śpiesząc się po
otrzymaniu nieprzyjemnego telefonu.
Trzecim razem, gdy
go spotkałam, wybiła północ, temperatura na dworze była bardzo
niska, a ja stałam wśród drzew w parku nieopodal mojego domu,
krzycząc i błagając gwiazdy, aby prawda, jaką usłyszałam,
okazała się zwykłym kłamstwem, głupim żartem. Niestety.
Czwarty raz, gdy go
spotkałam, był wtedy, gdy wracałam z sądu, gdzie zostawiłam
odpowiednie papiery rozwodowe, całkowicie pozbawiona nadziei na
ratowanie związku.
Piąty raz był w
dniu rozprawy, chwilę po tym, jak wyszliśmy z sądu, a mój były
mąż na moich oczach pocałował swoją nową dziewczynę.
Trzymam w ręku
porcelanowego aniołka ubranego w kawałek białego materiału i z
niedowierzaniem spoglądam na mężczyznę, stojącego naprzeciw
mnie, po przeciwnej stronie metalowego kosza, znajdującego się na
środku przejścia między regałami.
Szósty raz!
Mężczyzna ściska
w dłoni identycznego aniołka i niepewnie spogląda na drugiego,
prawdopodobnie nie mogąc się zdecydować, którego kupić. Lecz
nagle podnosi wzrok i mnie zauważa. Jego usta lekko drgają w
powstrzymywanym uśmiechu.
Szósty!
– dalej nie mogę w to uwierzyć.
Jego tęczówki, o
czekoladowym odcieniu, hipnotyzują mnie. Jeszcze nigdy nie spotkałam
osoby o tak pięknych oczach. Czuję, że nie powinnam się tak
gapić, ale nie potrafię przestać. A potem on przeczesuje czarne
włosy dłonią i odzywa się.
– Ładny sweter. –
Posyła mi uśmiech.
Spoglądam w dół.
Mam na sobie czerwony sweter w renifery – to jedyna świąteczna
rzecz, jaką posiadam. Nie licząc aniołka w dłoni, nad kupnem
którego się zastanawiałam.
– Dziękuję –
odpowiadam, ale nie oddaję uśmiechu, bojąc się, że będzie zbyt
wielki.
– Piękne aniołki,
prawda? – mówi, unosząc lekko dłoń z ozdobą. – Kupuje pani?
– Nie. – Kręcę
przecząco głową i odkładam figurkę z powrotem do kosza. –
Anioły są przereklamowane – mówię, nie mogąc się powstrzymać.
– A to dlaczego? –
pyta z zaciekawieniem.
– No, wie pan, są
wszędzie i właściwie masmedia zrobiły z nich coś, co straciło
swoją magię i urok. – Wzruszam ramionami. – Są wszędzie
wokół.
– Ciekawe –
mruczy pod nosem. – Ale mimo wszystko jednego kupię, może ładnie
wyglądać stojąc na kominku.
– Zdecydowanie –
mówię, a w mojej głowie pojawia się myśl, że pewnie ma
dwupiętrowy dom, żonę, trójkę dzieci, psa, kota, rybkę i ten
przeklęty kominek, na którym postawi kiczowatego aniołka
bożonarodzeniowego. – Ale myślę, że kolorowa skarpeta dla
dzieci przyda się lepiej, no wie pan, ucieszą się z prezentów.
Rzuca mi uśmiech,
którego nie potrafię zinterpretować.
– Nie mam dzieci.
Dziewczyny także – dodaje, a potem wyciąga do mnie dłoń. –
Nazywam się Calum.
– Oh –
wykrztuszam. – Mel.
Ściskam jego
wyciągniętą dłoń. Ma silny uścisk. I nic nie mogę poradzić na
to, że teraz gdy wiem, że nie ma w jego życiu żadnej istotnej
kobiety, podoba mi się jeszcze bardziej.
– To skrót od
Melanie?
– Nie –
odpowiadam.
– Melissa?
– Również nie.
A później
odchodzę, zanim dodam coś więcej, czego mogłabym później
żałować. Chwilę później słyszę jego cichy głos za plecami:
– Uwierz w anioły,
Mel.
Mawia się, że
liczba siedem to szczęśliwa liczba. I chyba coś w tym jest. Magia
świąt Bożego Narodzenia zaczęła szwankować, co odczuwam w
Wigilię, siedząc samotnie przy stole nad prawie pustym talerzem.
Nie mam ochoty na jedzenie, więc kilkanaście minut później,
pchnięta dziwnym i nieodpartym przeczuciem, zakładam buty, kurtkę,
czapkę, i wychodzę z domu. Na dworze jest zimno, ale nie mam czasu
na rozpaczanie, bo na chodniku stoi on.
– Siódmy raz –
wyrywa mi się z ust, a on w tym samym momencie mnie zauważa.
– Siedem to
magiczna liczba – mówi.
– Siódmy raz cię
spotykam.
– Siódmy raz
specjalnie pojawiam się obok – odpowiada, ale nic z tego nie
rozumiem.
A potem wyciąga
dłoń, którą łapię i prowadzi mnie. Gdy pytam gdzie?,
odpowiada, że gdzie nas nogi zaprowadzą. Kilka godzin
później, gdy zegar na wierzy ratusza wybija północ, znowu
znajdujemy się blisko mojego domu.
– Anioły to
nieodłączna część tradycji Bożego Narodzenia – mówi nagle. –
I wcale nie utraciły swojej mocy.
– Nie?
– Nie –
odpowiada z mocą. – Pomyśl, w jakich momentach zawsze się
pojawiam?
Myślę tylko przez
chwilę. Odpowiedź pojawia się sama.
– W smutnych.
– A co zawsze
działo się po spotkaniach ze mną? – dopytuje.
– Pojawiał się
promyk nadziei, którą wcześniej utraciłam.
– Uwierz, Mel.
Uwierz w magię – mówi, a potem się odwraca.
Robi kilka kroków,
a potem zatrzymuje się i nie odwracając, mówi:
– Patrz w gwiazdy,
Mel. Do zobaczenia.
A potem dosłownie
rozpływa się w powietrzu. Unoszę głowę do góry i patrzę na
bezchmurne niebo nade mną. Jest czyste, gładkie. I nagle widzę
gwiazdę, mruga bardzo wyraźnie.
– Melek – mówię
w przestrzeń. – Mel to skrót od Melek, czyli po turecku anioł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz